sobota, 3 listopada 2007

Koop kupa kup koop

In the city that never sleeps (cytat, cytat!) udało mi się – dzięki Ani Morgowicz i Go – dostać na koncert Koop. Dziwne, że moi znajomi którzy trzymają rękę na muzycznym pulsie – nie znają tych panów... A może ja znam ich dlatego, że noszą brokatowy makijaż? A może to już staroć? Albo starość?

Koncert – trochę jak przez plastik – jednak jak człowiek chadza na free jazz to potem nu-jazzy na żywo nie robią wrażenia - mimo że cała oprawa: japońska dyskoteka z kulą pod sufitem, przystojni szwedzcy panowie w bawełnianych podkoszulkach lub pólkoszulkach, zmakijażowany duet Koop i wokalistka (niestety nie Japonka, lecz retro–blondie w typie Heike Makatch [i kto pamięta początki VivaTV w Polsce?] – w zmieniających sie jedwabnych sukienkach...uuuu...) – była świetna. Chyba pójdę do Blue Note, może spotkam Vandermarka i wyzwolę swojego ducha...

1 komentarz:

x pisze...

No jak to! Mogłaś mieć i mieć, już ponad rok.