Wczoraj poszłam na imprezę urodzinową jednego z chłopaków z zaprzyjaźnionego butiku na Greenpoincie (tej trendy części Greenpointu ;;;;)))). Dress code: dark and fancy ( podejrzewam, że dlatego mnie zaprosili...). Impreza odbywała się w zamknietej restauracji Paloma, która wygląda jak podrasowny berliński szyk - to znaczy chyba jest to bar z lat '70 (drewniany bar i bułazeria) ale jest przerobiony na wysoki , wallpaperowy połysk. W Palomie (brzmi jak z piosenki "Tercetu Egzotycznego") zgromadziła się śmietanka grinpojntowych trendsetterów - koszmar. Przez 3 h sie rozkręcali i jak wychodziłyśmy - nadal sie rozkręcali. Za to robili sobie zdjęcia "na dobrą zabawę"...
Anyway, były tam również stylists, czyli fryzjerki. Wszystkie w mojej fryzurze, tylko jakoś tak popacianej farbkami na kawowo-rzygowo i z mocnym makijażem, na obcasie. No tak - sekret tych pań wygląda tak, że wyglądają jak żywe lata '80 i Texas w jednym. A ja? Czarne na czarnym i czarnym popycha.
Lekcja stylu odebrana. No, thank you!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz