poniedziałek, 19 listopada 2007
Jeśli NY to tylko symulakry
to najbardziej mi sie podoba symulacja paryskiego bistro w NYC.
Na SoHo jest sobie restauracja o rozbuchanej nazwie Balthasar.
Trafiłam tam przypadkiem - na śniadanie ze znajomymi.
Takiego rytuału śniadaniowego, dbałości o szczegół i "udawania Francuza" jeszcze nie widziałam, ale - powtarzam - jestem jego wielką zwolenniczką.
Sniadania je się tam na "gołym stole", na czas lunchu kładzie sie - jak to w bistro - papierowy obrus (na którym przy mnie kelnerka w czarnej sukience i białym fartuszku -prosto z ostrego erotycznego snu o pokojówce - przybiła z hukiem wielka pieczęć, bo Bożole przyjechało), wieczorem pewnie już na materiale...
Miałam trochę czasu, żeby sie przypatrzeć temu Touluse- Lautrecowi w wersji de luxe, bo oczywiście w NY wszyscy sie spóźniają, aja ja mam nadal syndrom "na stacji na godzinę przed odjazdem pociągu". Zakochałam sie w górze lodu z poupychanymi owocami morza. I liście z tymi skorupiakami wypisanej na lustrze - każdy miał inne miejsce pochodzenia i inną nazwę.
Jedno muszę napisać: owsianka życia. Wcale nie symulacja owsianki!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz