najlepsze tiramisu w Nowym Jorku jest w MoMa. Straszny sąd, co?
Podejrzewam nawet , że jest to najlepsze tiramisu na świecie.
Nareszcie poznałam Sasę - po tym jak tyle razy patrzyłam na jej zdjęcia, poznałam jej mieszkanie, spałam w jej łóżku. Jest niezwykła. Ludzie nie potrafią koło niej przejść obojętnie.
Przegadałyśmy 3 godziny o sztuce, polityce, miłości, rasizmie, kolonializmie i metropoliach.
Po czym poszłyśmy na szoping na 5 Avenue. Jakbyśmy sie znały lata. Slep z japońskimi kosmetykami i różowanie, powiększanie ust, zapach lichee. Gorące kasztany.
I tu zaczyna sie jazda antropologiczna ( "Antropolog na 5th Avenue" - Mateusz, trzeba to napisać!)
bo: sklep Disneya dla małego synka zaoferował nam gigantyczną ilośc brzydactw łącznie z czarodziejską różdżką na baterie czy zestawem 3 w jednym: głową myszki miki w koronie statuy wolności przerobionej na bombkę. Zestaw idealny: Disney+NY+Christmas = Big Money, Big Shit.
Masakra.
Odreagowałayśmy w Abercrombie&Fitch - znanego mi z kontrowersyjnych reklam (typu American Porno: mój nagi tors, koszula w kratę , troche siana i strzelba - reklamy wystąpiły w mojej magisterce). Sklep w którym na wejsciu stoja pólnadzy kowboje, w srodku jest ciemno, muzyka gra tak głosno, że krzyczysz do ekspedienta a na scianach narty i strzelby w gablotach...Zdjęcie tego niestety nie oddaje...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz