piątek, 30 listopada 2007

Mail od rodziny. Haiku

mówię rodzinie, wrócisz nie ta sama
a oni się wtedy boją
ale to prowincjusze

Moby ma bardzo ekologiczną herbaciarnię

w której na ścianach łazienki wiszą zwierzątka "uratowane" przez załoge jego kamienicy-instytucji.
Każdy może takie zwierzątko "uratować" juz nawet za 10$ miesięcznie. Dawno nie przezyłam takiego szoku sikając.

Samo miejsce fajne - lubie takisz szalonych wegan z pomysłem. Sama nazwa jest fajna: Teany.
A ten Moby to ma sciane zupełnie jak w Miejscu w Krakowie. Po co ja sie w ogóle stamtąd ruszałam?

I nagle człowiek odkrywa, że dom, kolo którego mieszka

jest na okładce Led Zeppelin

Matka rzecze prawie jak Naomi Klein

"A w naszym pięknym kraju nowa pani minister edukacji mówi, że ks. Jankowski jest dla niej jak rodzina, ratunkuuuuu!"

Wiesz mamo - do części naszej rodziny też się nie odzywamy he he.

Byłam wczoraj na wykładzie "Towards a Vision of Sexual and Economic Justice
a lecture with Josephine Ho and Naomi Klein".
Ho rozwodziła sie nad uciskiem Seulczyków, którym zabroniono parady gejowskiej , bo byłaby to "promocja homoseksualizmu" i odnosiła to do systemów terroru.
Klein za to opowiadała o naszych rządach i o tym, że są to ludzie którzy wręcz nienawidzą kobiet, mniejszości seksualnych i imigrantów. Nie wiem skąd jej się ci imigranci pojawili.... Znowu trochę jak metafora Ryjka z Muminków patrzącego na teleskop a nie na świat.

To co, nie wracać - tak?

czwartek, 29 listopada 2007

New York is cold.

Za każdym razem jak mam powiedzieć to zdanie wyświetla mi się jeden tekst:

Its four in the morning, the end of december
Im writing you now just to see if youre better
New york is cold, but I like where Im living
Theres music on clinton street all through the evening.

I hear that youre building your little house deep in the desert
Youre living for nothing now, I hope youre keeping some kind of record.

Yes, and jane came by with a lock of your hair
She said that you gave it to her
That night that you planned to go clear
Did you ever go clear?

Ah, the last time we saw you you looked so much older
Your famous blue raincoat was torn at the shoulder
Youd been to the station to meet every train
And you came home without lili marlene

And you treated my woman to a flake of your life
And when she came back she was nobodys wife.

Well I see you there with the rose in your teeth
One more thin gypsy thief
Well I see janes awake --

She sends her regards.
And what can I tell you my brother, my killer
What can I possibly say?
I guess that I miss you, I guess I forgive you
Im glad you stood in my way.

If you ever come by here, for jane or for me
Your enemy is sleeping, and his woman is free.

Yes, and thanks, for the trouble you took from her eyes
I thought it was there for good so I never tried.

And jane came by with a lock of your hair
She said that you gave it to her
That night that you planned to go clear

Co chyba oznacza, że jestem stara i sentymentalna.
Przypominam sobie, że kupiłam sobie kasetę z tą piosenką śpiewaną przez Tori Amos pod choinkę. Sama sobie. Niezłe czasy.


Nie widziałąm Gazety Wyborczej od ponad miesiąca.

I nic. ;)))) (konkurs literacki? czy wśród znajomych na to, czy pamiętają słynną anegdotę)
I otwieram dziś e-wydanie, stęskniona Polskich Głosów i trochę przerażona, bo znajomy komentator polityczny napisał : "wygląda na to, że po wyborach zmieniły sie tylko głosy..."

I co widzę na pierwszym miejscu:

FEMINISTKI WYSTRASZYLY OJCOW

A co ma pan przeciwko partnerstwu?

- Mówiąc ojciec-partner zakładamy, że tata ma być kumplem swojego dziecka. Że będzie się z nim np. witał po kumpelsku, zabierze na piwo... A tak przecież nie może być.

Z kolei partner na płaszczyźnie małżeńskiej kryje w sobie znaczenie, że kobieta i mężczyzna są sobie równi. A przecież nie są. Więc to także nieprawda.

You betcha dupa I'm Polish nie działa w takich momentach.
Działa DAILY - koniecznie sprawdźcie tego linka...

Może zamiast tego krawacika i kurteczeńki założy pan koszulkę z napisem "Jestem burakiem i kryję się w zbożu"... Nie nie - oczywiscie , jestem za diversity, niech Pan głosi swe poglądy... Tfu!

środa, 28 listopada 2007

Uczenie sie nowych rzeczy ma niezaprzeczalne zalety


na przykład czytanie tego zdjęcia staje sie ciekawsze... Bo co widać poniżej? Czyżby to, że rodacy już tu byli (to Soho)...?A potem czytamy komentarz: "Cryptic message scrawled on the side wall of Cortlandt Alley between Canal and White Streets (a few steps from the doors of the former site of the Mudd Club), alluding to the pseudonym of the late graffitti artist/painter/scenemaker/Mudd Club regular, Jean Michel Basqiat."
łatwo o tym zapomnieć. Nowojorczycy mają obsesje na punkcie "fałszywych SAMO".

Ja nadal wierze, że to nasi:

Witia – Tato, nasi są, nasi.

Pawlak – Nasi? Toż to zwykłe bydło.

Witia – Oj, mówię wam tato, że swoi.

Pawlak – Oj, Witia ty ze wszystkim zdurniał, już no!

Witia – Widzicie te łaciatę?

Pawlak – No, krowa jak krowa.

Witia – Toż to swojska krowa tatko, na całym świecie takiej nie ma tylko w Krużewnikach, przecie to

Mućka Kargulowa, Kargule tu są.

Pawlak – Bandyty! Ot, znaczy się znaleźliśmy swoje miejsce.

Witia – No.

Pawlak – Co jedzie?

Witia – Stój! Odczepiamy.

Pawlak – Odczepiamy.

YOU BETCHA DUPA I'M POLISH!!!!!!!!!!!!!!

Odwiedżcie kniecznie ten blog

pokazuje najlepiej "moją dzielnię". I to z niego można sie dowiedzieć, że w zapyziałym barze na rogu pili Stonesi, którą pizzerię Madonna uważa za najlepszą. My dziś wybraliśmy się na obiad z Rayskim. I trafiliśmy do Cafe Yaffa:

Wielbicielom Campu wystarczy "logo" żeby połapać się jakie to miejsce...

Jeśli chodzi o wnętrze - jeśli powiem że to tak jakbyście znaleźli się w szklanej kuli ze sztucznym śniegiem i brokatem to wystarczy?
Małe fontanny gdzie woda spływa po krateczce owiniętej wokoło nieznanej bogini, rzymscy wojownicy, lustra z przetopionych świeczek, tapety w halucynacje lub lamparcie cętki, obicia z sukienek Barbie... złoto, plastik, sztuczne kwiaty, portret Elvisa z czasów młodości....
Jednym słowem RAJ.

Dodajcie tego kurczaka w sosie Dijon z karczochami i suflet czekoladowy. Jak wyszliśmy - trzęsły nam sie ręce...

Co robiłam jak mnie nie było

to.

Jedna z najciekawszych zajawek ksiąkowych ever...

Wojciech Bruszewski, "Fotograf"

O książce

W latach siedemdziesiątych w Polsce trzech lekko, bardzo lekko podpitych artystów zostało dość brutalnie spałowanych przez trzech, pewnie także podpitych milicjantów. Sprawa trafiła do prokuratora. Pokrzywdzeni artyści uzgodnili pomiędzy sobą najprostszą strategię: będą mówić prawdę. Prokurator przesłuchiwał całą szóstkę, najpierw każdego z osobna, potem dwójkami: artysta/milicjant. Szybko zorientował się, że winę ponoszą milicjanci. Ale sprawę umorzył. Musiał umorzyć ze względu na zaprotokołowane niekonsekwentne zeznania artystów. Okazało się, że każdy z nich zapamiętał wydarzenia zupełnie inaczej. Pamięć to nie magnetofon. Właściwszą strategią byłoby, zanim zaczniemy mówić prawdę i tylko prawdę, wstępne uzgodnienie, jak to było naprawdę.

Kompletnie zakochałam się w nowym wcieleniu

Sachy Barona Cohena.
I o ile Borat miał dobre wstawki - to to może przebic Borata...

I jeszcze

Wi gonna see scheisse, wi gonna see blood, wi gonna see spunken!

Fashion Polizei

Matka pisze:

"brak wpisu na twoim blogu urasta u nas do rangi nieszczęścia"

wygląda na to, że wymyśliłam sobie coś w rodzaju elektronicznej smyczki ;)))))))
z cyklu - "sprawdzamy codziennie jaka u Ciebie pogoda"...

DCo sie ze mną dzieje:

Od wczoraj dostałam sześć wiadomości z pytaniem - co się dzieje i czemu nie ma nowych postów.
5 minut temu zadzwonili spanikowani rodzice - skoro nie ma postów od trzech dni - coś złego musiało jej sie stać.

A ja od 3 dni jestem bardziej dla siebie i jakoś tak zadomowiona... Oglądam filmy, rozmawiam z ludźmi, pije wino i myślę.

Wczoraj dostałam tez fajną propozycję dotyczącą swoich tekstów - będzie trochę roboty.

(wpadam do Warszawy 12-go - pamiętajcie o tym ;)

Zaraz odpowiem na maile i trochę popiszę...
Przygotowuje sie mentalnie do wizyty w Russian Turkish Baths - i staram sie nie oglądać filmu na stronie , bo podobno nie zachęca do tego. Wy możecie.

sobota, 24 listopada 2007

Zapomniałam Wam powiedzieć - straszne faszystowskie święto Thanksgiving było niezwykle miłe....

Nie da się ukryć, że dzieki "dwóm indykom": jednemu z Kasią i Sebastianem a drugiemu z cuuuudownym towarzyszeniem hiszpańskiej krwi i Chefa z Barcelony. Tarte tatin z mango? To sie pamięta całe życie.... Thanks Bea & Gonzalo!!!
Mateusz narysował flagi poszczególnych państw kredeczkami...
I skończyliśmy o 4 rano w kanajpie o nazwie Library - to chyba straszne, że nas niesie tak?

Za to poranek Dziękczynny był jednym z najmilszych momentów w NY. Założyłam dres, najki i pojechałam do Central Parku - nie biegam, lecz chodzę, więc obeszłam cały. W międzyczasie podglądając wiewiórki, które jak cię widzą to udają "Jaki orzeszek ? - nigdy nie było ZADNEGO orzecha wysoki sądzie!" i jak tylko sie odwrócisz to wypluwają go do jakiejś dziury...

Widziałam Zoo z "Madagaskaru"...

Ale najfajniejszą rzeczą była rodzina wielopokoleniowa rozgrywająca mecz rugby na zielonej trawce... Osiemdziesiecioparoletni dziadek nie grał tylko dlatego, że miał szynę na nodze - ale jego zona, w dresie z lat '80 a la Jane Fonda - dzielnie przechwytywała piłkę. Jak człowiek pomysli o osteoporozie...


Za to niefajną rzecz w tv pokazali: Macys Parade.
Koszmar.
To, że jako pierwszą zobaczyłąm koteczkę bez pyszczka(Hello Kitty) , która "po raz pierwszy w historii bierze udział w paradzie" - było ok, choć drewniane głosy prezenterów przypominały raczej te które komentowały zawsze jakies pokazy sil zbrojnych....

Jednak potem, kiedy zobaczyłam klauna z Macdonaldsa, który podobno od '74 roku pomaga dzieciom i prowadzi działanośc charytatywna - to mi się zrobiło niedobrze...

A ja zobaczyłam córke Steva Irwina, - czyli pana od krokodyli, który zmarł niedawno wskutek ukąszenia płaszczki (skubana trafiła w samo serce...) oraz jego śonę - śpiewające piosenki w otoczeniu krokodylków to już było źle.

Więc mojego doła dopełniła reprezentacja Virdinia Tech, uczelni, na której była słynna strzelanina w której szaleniec zabił 32 osoby - ubrana w głupie kapelutki i grajaca na trąbkach - nie wytrzymałam.

Jak można zrobic taki przegląd o poranku? Historia w wydaniu thanksgiving?

Isha przypomniała mi kobietę, którą chiałabym być.

Być może jest brzydsza niż ja he he.
Czy to znaczy że wrócę z dziarą?
Uwieszonym u ramienia chłopakiem - narkomanem(czy ja kogoś już takiego nie maiałam?)?
Bo na pewno nie w jednych butach (Amy - widziana na papparazzi zdjęciach z Helo - zawsze ma na sobie te same pantofle bez podeszwy...).
Anyway - copyrights to Isha, która powinna mieć swojego bloga - ale nie ma (CZEMU!!!)
oto portret Amy Winehouse:
"fenomenem Amy Winehouse jestem zafascynowana od jakiegoś czasu. Po pierwsze, panna jest cholernie dobra, ma świetny głos i nie wstydzi się robić bardzo retro muzyki. Po drugie, co jest rzadkością, mimo że jest Brytyjką, robi muzę, która "wiezie" (a jak wiadomo, niewielu Brytoli to umie, raczej jest to domena amerykańska). Po trzecie, pani jest ciekawym fenomenem - jest Żydówką, ale chyba ma jakąś domieszkę krwi czarnej (ma czarny głos ewidentnie), wywodzi się chyba z całkiem dobrej rodziny, ale jest po prostu gangsta (jeśli brytyjski Żyd może być gangsta). Znaczy, wiecie, lasencja ma 24 lata, jej mąż siedzi w pierdlu, ma mega-dziary na ramionach i masę złota na sobie, a włos ma jak Włoszki w "Chłopcach z ferajny". słowem, prawdziwa muza ulicy a że babka ma w rodzinie tradycje jazzowe, to jest po prostu muzykiem wyśmienitym (...) Pieśń zatytułowana jest "Rehab". Chodzi mniej więcej o to, że powiedzieli lasce (a ona ostro pije i się rozbija po klubach, bo jest gangsta), żeby poszła na odwyk, a ona powiedziała: "no, no, no", bo butelka też może być przyjacielem ;-) słowem, jeśli tak wygląda żydowski Londyn, to ja się tam przeprowadzam!
p.s. jeśli chcecie więcej info o Amy Winehouse - http://en.wikipedia.org/wiki/Amy_Winehouse ja pozwolę sobie zacytować tylko jedno, co daje dużo do myślenia: "Winehouse is also said to be working with Missy Elliott and hip-hop producer Timbaland. Prince says he would like Winehouse to fly to to his Minnesota home to work on a musical collaboration after Christmas. Previously, Prince has said that he was a "big fan" of the singer prompting her to reply: "I'm honoured. I'm a massive fan. I'd love to work with him." [30] George Michael has written a song in which he wants to duet with the singer. Michael said "Amy is the best female vocalist I have ever heard in my entire career, as well as one of the best writers."


Zamierzam założyc na petycje.pl wniosek o to, żeby Ish założyłą bloga.
Podpiszecie?

Sobotnie przedpołudnie

spędziłam w Filmforum - chiałam zobaczyć przedpremierę "filmu o Dylanie" mojego ukochanego Todda Haynesa.
Oczywiście wbiło mnie w fotel. Ja nie wiem, co jest w Haynesie takiego, że kazdy jego film wywołuje tyle uczuć. Nie wiem , co zrozumiałam z "I'm not there", zwłaszcza, że nie znam tak dobrze zarówno biografii Dylana (no dobra, Ishbel opowiedziała mi kiedyś całą ksiązke o Dylanie przed jakims egzaminem - znacie to u Ish ;) jak i tego okropnego akcentu. Grunt w tym, ze to jakby zupełnie nowy gatunek filmowy. Chyba musze jeszcze dojrzec do tego , by o tym napisac...

I - tak jak przewidywałam i jak upewnił mnie Halawa - przychodzi Cate Blanchett i rozpierdala innych aktorów jednym pierdolnięciem. To oczywiście cytat. Kto wie? Jest nagroda!


Kto nie widział trailera - niech nadrobi. A ta scena z Ginsbergiem!!!!

Wczoraj zrobiło się zimno.

Naprawdę zimno.
Chyba był nawet w nocy przymrozek. Rano zastałąm taką warstewke lodu na kałuzach - lodowy Creme Brulee.
Mijałam po pierwszej ludzi pod delikatesami Katza - i nie było pary która nie wymawiałaby jakiejś odmiany zdania: "So fuckin' cold, man!"

Kupiłam płaszcz - więc nie martwi mnie to tak bardzo, choć ten odrywający uszy wiatr jest koszmarny - gorszy niż nasze -20stopniowe przymrozki w Krakowie.
Martwi mnie jednak, że chyba nie spotkam już w takim razie tego Pana, który lata w majtkach po Times Square - bezprawnie naduzywając nazwy Naked Cowboy: cóż, życie to tylko bukiet róż, jak mawiał Wojtek B. 10 lat temu.

Od tygodnia chodze i oglądam. Obchodzę.

Jest po prostu świetne. Szczególnie świetnie wygląda na brudnym Bowery, tuz przed sklepami sprzedającymi... używane lady chłodnicze!
Przeczytałam ku mojemu zaskoczeniu, że jedną z fundatorek-założycielek muzeum była Marcia Tucker, autorka mojego ulubionego w sztuce pojęcia Bad Girls, którego nawet ostatnio użyłam w tekście o twórczości Magdaleny Krajewskiej (przy okazji jej wystawy w Zpaf i ska).

Swoją drogą - UWIELBIAM TO, ZE MARTWA OSOBA MA SWOJA STONE INTERNETOWA. Chyba nigdy wcześniej nie poczułam tego tak silnie...

Kinga Rushin

dla tych, co jeszcze nie widzieli.
Dzieki Matylda!

czwartek, 22 listopada 2007

"Jego matka pisze" odcinek kolejny

"Aga, ju beter kam hołm, bikos ju sej bzdury!!! Łot du ju sej abołt
sentral park? łat liws on de tris?mej bi de gras ys grin? Der ys
łinter yn Lanckorona, noł liws, noł gras, noł kolors, onli łan kolor
of kors: łajt kolor ys ewryłer End de temperczer ys abołt 6,7 degris
bat ander ziroł. Ju mej skejt on cedron riwer if ju hew skejts end if
ju ken, soł plis, dont sej sacz lajs end beter kam tu poland. Łajt
kolor ys kłajt najs. Aj lajk yt, bat yn samer,not yn łinter. Ewrytink
ys derti, espeszli siułs end trałzers. Okej for nał. Aj goł to slip
end zaś tu łerk yn de morning. JU mej biliw: yts not najs hir. Ju
beter stej yn sentral park es long es ju ken. bóźka!!!!!"

ARCYDZIEłO

środa, 21 listopada 2007

W Polsce juz to faszystowskie święto.

Ja tu mam jeszcze parę godzin do tego:
Happy thanksgiving życzył mi dziś z szatańskim usmiechem sam Mojsze z Moisches Bakery - był bardzo zadowolony kiedy wybuchnęłam smiechem i zaczął mi tłumaczyć w jidisz, że uśmiech jest ważny a wszyscy tu to głupki. Tak mi się wydaje, bo jidisz to ja raczej podskórnie czuje niż znam.

Mojsze dał mi też za uśmiech humantasza, czy też hamantasche oraz kawałek kreplacha.
Piekarnia wygląda koszmarnie (nie koszernie..) obskurnie, ale ma megaklimat. Cała jest zamalowana grafitami, a napis ma chyba z lat '50.



A więc... Happy Thanksgiving Mojsze!!!

Kocham moją dzielnię.

Bez zakupu typu "popierzyj artistem" przewędeowałąm Chinatown




i to to prawdziwe - ciemne zakamarki, brudne ulice. Nie to turystyczne, które zawsze widać na filmach o NY i które odwiedzają wszyscy.
Ja się naprawdę bałam.
Po raz pierwszy w Nowym Jorku poczułam się źle. Ze nie należę, że nie powinnam, że to nie to, nie moje.
Czyiś teren. A ja mam złą twarz.

Mijały mnie wiekowe chińskie i wietnamskie pary bez zębów, wygoleni nastolatkowie, ludzie bez wieku. Smutni strasznie. Jutro thanksgiving, ale to przeciez nie ich święto - z reszta już sobie wyobrażam mieszkania na Chinatown...


A potem poszłam na Little Italy i już było lepiej. Przypomniałam sobie tylko "Chinkę" Abla Ferrary z kapitalnymi scenami walki.
Swoją drogą - głowna bohaterka była nieźle androgyniczna...

Sasa poleciła:


ARE YOU AN ARTIST IN NEED OF FAST CASH?

PAWNSHOP

Forget gallery hassels—GET CASH NOW! High! Fast! Immediate cash payments! Come on down today!

Starting this fall, e-flux’s storefront in New York’s Chinatown will operate as a pawnshop, its inventory comprised of artworks, bought and sold. Opening to the public on Monday October 1st, at 12:00 pm, PAWNSHOP’s selected wares will become available for sale on November 1st. The Pawnshop will remain open through early 2008.

Byłam, widziałam.
Odlot.
Uwielbiam takie projekty poza oficjalnym obiegiem, a w obiegu szeptano-lanserskim, bo to przecież projekt e-flux.
Co tam można kupic?
Wieżę z lego, obraz zrobiony jak wystawka kolczyków, szkice napozórnieudane, naszyjniki przetopione z jednocentówek. .. . .. . .. . .. .
Wszyscy po Columbii etc.
S t r a s z n e.
Ale miejsce obłędne.

Za obraz ślicznej cipki płacisz 1800 baksów. Jak nie to spadaj.
Ja spadłam.
Ze niby po co mi druga na ścianie.





Kuba Dab wrócił do bloga

accidentswillhappen.blogspot.com

a ja widziałam dziś znów Kubę w Mud Cafe na 9tej.
Miał strasznie długie włosy.
Ciągle spotykam tego chłopaka i za każdym razem staję zdumiona.
Kuba, masz długowłosego, hipsterskiego sobowtóra w Nowym Jorku!

Cos nas zaatakowało!!!

czyli jak Statua Wolności straciła głowę.

Nareszcie!!!

Od dłuższego czasu transport w tym mieście jest tematem naszych rozmów.
Pamiętam jak z Magdą gadałyśmy o tym niesamowitym piece d'art , którym jest mapa londyńskiego metra, i jak to sie tu nie zdarzy, bo chaos który istnieje w NY...
No własnie - chaos jest taki, że nawet Time Out poswiecił temu cały numer...
Wiecie, że niektóre rzeczy , które widzicie na mapie metra nowojorskiego - nie istnieją?
Sami nowojorczycy gubią sie notorycznie w plątaninach korytarzy.

Ja się nie gubię, i dal mnie metro działa ok. Ale czekałam na coś takiego.
Co mówi autor? :
"The [NYC] system itself is far too complex for any map alone to answer every question. A map can only work in concert with other elements like good signage."

socjolog na plaży


Mam strasznie dziwne pierwsze wspomnienia z NY.
Jednym z tych, które chodza za mna od początku jest album Richarda Misracha o plaży.
Masakrycznie wielki, wydany przez Aperture album ma kolor niebieskiej wody i piasku na plaży.
I lotnicze zdjęcia (znad Hawajów - powiedział mi to Michael Faminghetti z Aperture -"well... yesss.. Hawaii... easy piece of work") znad plaży. Wszystko wydaje sie być proste: że w końcu widzieliśmy już takie zdjęcia, gdzie wyspy były w kształcie serduszek i że takie co to ludziki małe - już też. No więc co jest takiego w tym albumie, że chcę go cały czas oglądać? Rozmiar?
Przypomniałam sobie kapitalny tekst o socjologii plaży - o tym jak się wybiera miejsce, okopuje.
Przypomniałam sobie moje zachowania na plaży (uwielbiam plaże, nie lubię "ubranych plaży" więc zawsze jak mogę chodzę na "nagie" - więc tam rytuały plażowe są zupełnie inne). Zobaczyłam też, że pociąga mnie to, że pomimo, że postacie na zdjęciach Misracha są takie małe, to jednak "czytam" ich charaktery, wymyślam narracje.

Klasyka gatunku: gdzie podglądać jak nie na plaży.

Jakby to powiedział Mateusz: może jestem w targeciei marzy mi sie po prostu taka plaża?


To chyba strasznie zły i efekciarski album... Nie wiem...

Autorka tego bloga

jest glupia (you betcha dupa i'm polish) i nie umie wrzucić filmów z youtube.

Za to chce się podzielić muzycznymi pocztówkami od przyjaciół :
od Mandy, dawka dziewczyńskiej miłości z perfekcyjnym brytyjskim akcentem z niewiadomoskąd
od Emi - w odpowiedzi: piękny głos i niegdysiejsze śniegi

co przypomina mi o dawnoniewidzianym , a bardzolubianym koledze Grzebieniaku i jego twórczości

You Betcha Dupa I'm Polish

Pocztówka z Polski doszła (nareszcie):

"a ja dziś wywołałem skandal w mięsnym na meiselsa, hehe
bo robię rosół a la jamie oliver, a raczej a la mama jamiego
którego sekretem jest plasterek boczku - zdaje się że sekretem połowy dań a la jamie
jest plasterek boczku, hehe
anyway - wymsknęło mi się, że to do rosołu, no i się zaczęło:
- do czego? do rosołu? boczek?
- to chyba jakiś indiański rosół!
(śmiech w kolejce)
- mnie by chyba rodzina z domu wyrzuciła jak bym boczek dodała
- a może to te przepisy z cudownego garnka co sam gotuje? tylko trzeba wszytsko według przepisu co do grama? (???)
itd itd

ok, to było zabawne
gdybym powiedział że jestem gejem albo żydem było by pewnie mniej"

Nie mogłam sie powstzymac i zawiesiłam to na Facebooku na ukochanej grupie: YOU BETCHA DUPA I'M POLISH. Okazało sie, że Valentin już tam updatował swoje zdjęcia z Polski - skubany spedziła z nami w Krakowie chyba tylko pól roku, ale klimat czuje nieźle.


wtorek, 20 listopada 2007

a - Muji otworzyli


czyli japońską AJKIJę (IKEA).
pamiętam jak sie pierwszy raz zachłystywałąm MUJI w Londynie.
Najlepsze zeszyty świata.

Idziemy ulicą i gadamy z Sasą o mini stanowisku MUJI, które znajduje sie pod sklepem MoMa na SoHo. Sasa dziwi sie, że w NY nie ma MUJI... Nastepnego dnia Sasa wyjeżdża a MUJI sie otwiera. Narracja jak z "Amelii".

Go twierdzi, że przez pierwsze dwa dni rozdawali canvas bag na ziemniaki jako bonus. To sie nazywa superbonus....

śniadania nowojorskie

ktoś na Bróklinie robi ślicznego bloga o śniadaniach...]
Nowojorskich oczywiście. to akurat moje ukochane śniadanie - a nigdy nie mogłam zrozumieć bajgli... teraz juz wiem ;)
Przypomina mi się przy okazji - niestety - projekt fotograficzny o ostatnich posiłkach zamawianych przez skazańców, który dziś po raz setny oglądałam w Aperture.

Idzie sobie człowiek ulicą a tam white box.

a w nim praca Johna Cage'a 33 1/3 z '69.
Oczywiście okazuje się, że aparat został na biurku.
Jedyne zdjęcie jakie znalazłam jest chyba z '69...Robi wrażenie ta przestrzeń wypełniona gramofonami, starymi okładkami płyt, Abbą z reggae.

Sprawa fryzury nadal w toku.

Wczoraj poszłam na imprezę urodzinową jednego z chłopaków z zaprzyjaźnionego butiku na Greenpoincie (tej trendy części Greenpointu ;;;;)))). Dress code: dark and fancy ( podejrzewam, że dlatego mnie zaprosili...). Impreza odbywała się w zamknietej restauracji Paloma, która wygląda jak podrasowny berliński szyk - to znaczy chyba jest to bar z lat '70 (drewniany bar i bułazeria) ale jest przerobiony na wysoki , wallpaperowy połysk. W Palomie (brzmi jak z piosenki "Tercetu Egzotycznego") zgromadziła się śmietanka grinpojntowych trendsetterów - koszmar. Przez 3 h sie rozkręcali i jak wychodziłyśmy - nadal sie rozkręcali. Za to robili sobie zdjęcia "na dobrą zabawę"...

Anyway, były tam również stylists, czyli fryzjerki. Wszystkie w mojej fryzurze, tylko jakoś tak popacianej farbkami na kawowo-rzygowo i z mocnym makijażem, na obcasie. No tak - sekret tych pań wygląda tak, że wyglądają jak żywe lata '80 i Texas w jednym. A ja? Czarne na czarnym i czarnym popycha.
Lekcja stylu odebrana. No, thank you!

że niby czemu lepszy

Szłam ulicą i myślałam: czemu niby ten Nowy Jork - zwany tu tez Jew Yorkiem lubi i jeszcze inaczej- taki fajny jest.
  • Pierwsza rzecz , która wpadła mi do głowy to to, że można pójść sobie na wystawę Tillmansa i to, że prawie nikt nie umie wymówić dobrze jego nazwiska.
  • Druga rzecz: jak idziesz na konferencje o małżeństwie - nikt nie mówi o tym, że małżeństwo jest fajne. Wszyscy mówią, że tylko 25% społeczeństwa zyje w tradycyjnym, heteronormatywnym związku-modelu i że należy dowartościowac pozostałe rodzaje związków popierając to odpowiednim ustawodawstwem, prawem spadkowym i systemem ubezpieczeń. Inne formy, które powinny być traktowane na równi z małżeństwem? Samotni rodzice, samotni starsi ludzie zakładający wspólnoty opierające sie na wzajemnym świadczeniu usług, "blended and extended families" (- ja nawet nie wiem jak to przetłumaczyć, z Polski jestem, dobra?), dzieci wychowywane w wielu ogniskach domowych lub przez niezamężnych rodziców, dzieci drosłe żyjące z rodzicami, seniorzy zajmujący się wnukami, rodzeństtwa lub przyjaciele, którzy tworzą "stadło rodzinne" i dbają o siebie etc. etc.
  • Trzecia rzecz: jak tak szłam, z biblioteki Boobsta wyszło dwóch chłopców i zaczęli sie całować.
I tyle.

poniedziałek, 19 listopada 2007

Kraj Lincolna, Waszyngtona i smochodów Ford sie cieszy.

Po raz pierwszy w tv, w jednym show występują Tom Hanks i Julia Roberts. Oczywiście u Oprah.
"Dwie największe postacie współczesnego kina, najbardziej kochani ludzie na ziemi!!!!"
Hanks przynajmniej ma jeszcze troche autoironii...

Jeśli NY to tylko symulakry


to najbardziej mi sie podoba symulacja paryskiego bistro w NYC.
Na SoHo jest sobie restauracja o rozbuchanej nazwie Balthasar.
Trafiłam tam przypadkiem - na śniadanie ze znajomymi.
Takiego rytuału śniadaniowego, dbałości o szczegół i "udawania Francuza" jeszcze nie widziałam, ale - powtarzam - jestem jego wielką zwolenniczką.
Sniadania je się tam na "gołym stole", na czas lunchu kładzie sie - jak to w bistro - papierowy obrus (na którym przy mnie kelnerka w czarnej sukience i białym fartuszku -prosto z ostrego erotycznego snu o pokojówce - przybiła z hukiem wielka pieczęć, bo Bożole przyjechało), wieczorem pewnie już na materiale...

Miałam trochę czasu, żeby sie przypatrzeć temu Touluse- Lautrecowi w wersji de luxe, bo oczywiście w NY wszyscy sie spóźniają, aja ja mam nadal syndrom "na stacji na godzinę przed odjazdem pociągu". Zakochałam sie w górze lodu z poupychanymi owocami morza. I liście z tymi skorupiakami wypisanej na lustrze - każdy miał inne miejsce pochodzenia i inną nazwę.


Jedno muszę napisać: owsianka życia. Wcale nie symulacja owsianki!

zapomniałam o najważniejszym:

wpadłam już tu po raz pierwszy przypadkiem na znajoma osobę. Weszłąm po kawę na Chelsea, a tam Ania Morgowicz zamawia lasagne. To sie nazywa PRZEJśCIE he he.

co ja robie, po co to robie i czy nie warto by robic czegos innego

- podobno to zawsze przychodzi.
Cytat z Matyldy S.
Dzięki!

Sex, religion, power and money: Jason Rhoades - "Black Pussy"


krytycy z Guardiana jak zwykle bezbłędni: "The Black Pussy of the title has nothing whatever to do with cats. It is the vagina by anything other than its proper name: sprangalang, jelly roll, the choo-choo train and many other ribald, ridiculous, affectionate, obscene and offensive names, written in ultra-violet neon, an eerie black light that makes your teeth fluoresce and your dandruff sparkle. The 427 pussy-words (selected from a much longer, though by no means exhaustive list) are hung and dangled like so many Christmas tree baubles about a mountainous accumulation of stuff."

Dwa tygodnie temu wpadałam do galerii Dawid Zwirner i zobaczyłam, że z drugiego pomieszczenia dosłownie wylewa się: włóczka, neony, jakaś kurtka... Dziewczyna z galerii powiedziała mi że instalacja pracy "trwa juz 2 tygodnie i pewnie jeszcze potrwa...". Rhoades jest bezbłędnie rozpoznawalny nawet po kłębku włóczki :) - widziałam jego prace w Wenecji i chyba nigdy jej nie zapomnę. Sztuka o nadmiarze zawsze mnie fascynowała a w Wenecji pokazał pracę "o Meksyku" - czyli wszystkie pamiątki z tego kraju: kukurydza powiązana w snopki, małe figurynki śmierci czy chłopów w tradycyjnych ubrankach. Obłęd.

Praca podobno inspitowana jest Islamem - no nie wiem... ilość Dreams Catchers, czy typowo "Wild West" ikon jak skórki (beaver? czyli bóbr czyli...) w tym obsesyjnym bricolage'u wskazuje raczej na Amerykę.

żeby sie nie wymądrzać oddam pole Guardianowi: "For Rhoades, then, we might take the gallery as a sanctuary for useless fetishes, unless, that is, art really does contain a message, the message being more than a smokescreen for the trade in art as a commodity. Black Pussy presents the antithesis of the gallery as a quasi-spiritual space, where succour may be sought. Private galleries, let's face it, are shops. Art is not a religion, or even several competing religions, however often the idea is bandied about. Museums are not the new cathedrals. I have no idea what Rhoades really intends in his allusions to Islamic culture, or indeed to anything else. Maybe the journey is the thing, the endless ravelling and unravelling of the world's confusion".

Fryzura: bitwa.


Całkowitym przypadkiem na stronie jakiegoś nowojorczyka znalazłam wpis o fryzurze:

"State of Head
Posted Fri, 25 May 2007

When Mika gave me a haircut a couple days ago, I was a little concerned she might give me a bad haircut. I realized I was worried because bad haircuts have become cool and I was afraid of looking hip."

Ze mną już lepiej od kiedy dwie Japonki prawie nie zaczęły mi robić zdjęć, a kiedy opowiedziałąm im historie z fryzurą - powiedziały : "Americans. What do they know about fashion? It's fabulous. You are an fashion icon".

O kurde.



wątek kawowy raz jeszcze:


Najlepsza kawa w mieście nazywa sie BłOTO. Fakt. Powiedzieli nam o tym nawet 50 km od Nowego Jorku. Mudcoffe truck - czyli taki samochodzik - codziennie staje na Astor Place i ustawia się do niego kolejka!!!

Zdębiałam dopiero, jak zobaczyłam że do małej kawiarni naprzeciwko Veselki tez sie ustawia rano kolejka. A jak zajrzeliśmy tam na śniadanie z Mateuszem - to już nie byłam zdziwiona. Tak przytulnie pod dachem na podwórku... Z zewnatrz Mud wygląda jak stała dekoracja Haloween.



A w Mudzie zdarzyło mi się coś przedziwnego. Stałam w kolejce do łazienki.Wyszedł z niej duży, zdrowy amerykański chłopak - z tych co noszą koszule w kratę - i powiedział: "I am a big boy...". Tym samym przeprosił mnie za obsikanie deski. Ręce mi opadły na stałe.

żeby pociągnąc wątek kawowy:

to najlepsze miejsce w NYC. Wieeeelka księgarnia w starym stylu, z antresolą i mnóstwem używanych książek, plus kawiarnia, miejsce spotkań autorskich i koncertów oraz jeszcze jakiś organizm żyjący wspieraniem AIDS.
Spokój, miła muzyka, foteliki w strategicznych miejscach. Obłęd.
Wyszłam z 14 książkami i nie zapłaciłam nawet 100$.
Za to kocham sposób w jaki porządkują świat:

Matka rzecze.

"Okna, okno na podwórze - co za szczęście, że nie masz złamanej nogi ( a kysz , a kysz !) i lornetki... ale sentymentalna i liryczna - jak to Kozak."

Lornetka! Ze na to nie wpadłam!!!

życie kawiarniane, życie kawowe.


Dopiero jak weszłam na stone cafehop - która w całości jest poświęcona kawiarniom w Nowym Jorku - to zdałam sobie sprawę z obfitości tego miasta. Czy ktoś wie ile jest w tym mieście miejsc z kawą? A ile rodzajów regionalnych restauracji? Rozmiarów frytek? Sosów do frytek? Gatunków sałaty?
Ja mieszkam pomiędzy little ukraine i little india, na dole mam kulinarną Ukrainę, Indie ale też Wenezulę, potem Argentynę, Kubę, Polskę, Hiszpanię, Włochy, Tajlandię , Japonię, USA... to na przestrzeni 3 blocks.
-To do jakiego kraju dziś idziemy jeść kochanie?
-Do Tofu, to chyba gdzieś koło Tajlandii.

P.S. Dostanie dobrej kawy chyba graniczy tu z cudem :) Ja należę do klubu wielbicieli złej kawy więc się nie wychylam, ale nawet ja WIEM. Trudno.

niedziela, 18 listopada 2007

"Nasiona" raz jeszcze.


Ten film Wojtka Kasperskiego zdobył 17 nagród na festiwalach na świecie...
Jeszcze raz - respect. Jak ktoś spotka Wojtka na ulicy, to niech mu bije pokłony.
Trochę mnie wkurza , bo to rocznik '81. Tacy wyjadacze, wiecie.

Pudło

stoi zapakowane w pokoju i czeka.
Będzie szło 3-4 tygodnie. Może zdąży na święta.
Taka perwersja mi sie włączyła, żeby tam wrzucić troszkę empanadas, od Rubena z dołu i może jakieś sushi...
Przypominają mi się dwie rzeczy: jak moja babcia wysłała paczkę z łakociami do mojego brata i źle ją zaadresowała, ale w końcu ją dostał: wielką bombę zarazkową;
oraz paczka z "Przystanku Alaska"... co oni tam włożyli do środka? Termometr, którym wszystkim mieszkańcom Sicely mierzono temperaturę - czyli kolejna bomba pełna zarazków.
To był serial!!!

A potem ja poszła w artspejs.

I ja dotarła do Galapagos.

Nie da sie ukryć, że przestrzeń super.
Ale wybór pomiędzy "Big Lebowskim"
(Donny: Are these the Nazis, Walter?
Walter Sobchak: No, Donny, these men are nihilists. There's nothing to be afraid of.)
a polsko-rosyjskimi dokumentami (projekt pod kuratelą Mateusza Wernera: nasi jada do Rosji, Rosjanie przyjeżdżają do Polski).

Wybrałam dokumenty i udało mi się zobaczyć kapitalny film o Licheniu (odkręcane główki Madonny, pogańskie krzyże, skromny dom pani architekt...) Aliony Połuniny oraz "Nasiona" Wojtka Kasperskiego - film obsypany nagrodami. I słusznie - dawno nie widziałam tak mocnej rzeczy: delikatnej, intymnej i po prostu opowiadającej historię. Góry Ałtaju i przedziwna rodzina, do której reżyser trafił przypadkiem - pomieszanie dobrych i złych duchów, szamanizm stosowany, nieszczęścia i codzienne życie. "Zjesz sobie ziemniaki z cukrem..."

A potem poszłam w Bróklin

i w bróklińskie i grinpojnckie butiki.

Słynne zagłębie vintage storów nawiedziłam, ja z polski dziewczyna w rozmiarze L.
I nie zakochałam się - tak jak wszyscy w Beacons Closet, tylko w Buffalo na Driggs.
Bo o ile Beacons Closet robi wrażenie - setki ubrań w fabryce - stare nylonowe koszule obok Prady za 20 $ (rozmiar Petitte i kolor ohyditte) czy bucików Charles Jourdain, to jednak dla kogos z -ekhem!- krajów Bloku Wschodniego (jak to kurde powiedzieć, że by nie użyć postkomunizmu, żeby nie użyc komunizmu, żeby nie użyć...) to VINTAGE nie robi żadnego wrażenia. Za to koszule Diesla za 20$ - tak.
Kupiłam sobie 2 płaszcze za 50$. Sukces szperacza i zima idzie w jednym.

Brooklyńskie sniadania


mogą wiele nauczyć: jak wyglądał gubernator z Kalifornii zanim zabrał się z politykę, jakie są najciekawsze zmyślone religie świata, i jak wyzwolić w sobie swojego wewnętrznego komentatora sportowego. I to wszystko nad porcjami arepas świeżym soku z mory i marakuji i kolumbijskiej kawie.

Dodałam pare linków do daily photos of NYC.

żeby można było popatrzeć na miasto.
Ja już nie umiem wyciągnąć aparatu.
Takie małe zboczenie, kiedy człowiek za bardzo czuje sie (bądź aspiruje do roli) insiderem. He he.
A tak naprawdę wszystkiemu winien jest obiektyw i kolor lumiksa , który tu mam - gdybym miała lumix-notatnik, pewnie byłoby łatwiej. A z tym czuję się jakbym wyciągała Mamiyę... :)))))))

OKNA

Jednym z widoków, którym chciałabym się podzielić i jedną z rzeczy, które sprawiają mi największą przyjemność w Nowym Jorku są okna cudzych mieszkań po zmroku. Siedzę przy zgaszonym świetle na East Village i zaglądam w okna chłopakowi, który najpierw skręcał łózko, potem instalował komputer, teraz już normalnie zaczyna istnieć w mieszkaniu. Zaglądam do mieszania z wielkim kryształowym kandelabrem zawieszonym nad... piętrowym łóżkiem, gdzie powierzchnia pokoju pozwala jeszcze tylko na wstawienie barokowej toaletki. Oglądam obraz nad kanapą w pokoju, gdzie od obrazu większy jest telewizor. Oglądam przygotowywanie makaronu przez tutejszą Amelie, która hoduje na oknie bazylie, ale chyba o niej zapomniała, bo bazylia kwitnie na potęgę - nawet stąd widzę fioletowe kwiatki.
Nigdzie nie mogę znaleźć takich zdjęć Nowego Jorku. Przypomina mi się tylko Schizuka Yokomizo, która zrobiła projekt fotograficzny: wysyłała wyselekcjonowanym osobom prośbę o to, by staneli w okreslonym momencie przed swoim oknem. Robiła im wtedy zdjęcie. "Model/ka" i autorka mieli sie nigdy nie spotkać... Czy ten eksperyment sie udał?
Trochę tak czuję swoje nowojorskie podglądanie.

piątek, 16 listopada 2007

Ukllański, Figura, Nowy Jork ...

Polski artysta pokazujący swoje dzieło w Whithey Museum w Nowym Jorku pewnie chciałby usłyszeć pytania z ust np. studentów miejscowej filmówki czy kosmopolitycznych kuratorów.
Piotr Uklański usłyszał pytania głownie od Polaków - sad sad sad.

Podniosłam trochę tę statystykę i osmieliłam się zadac Autorowi pytanie.

A ktokolwiek może zobaczyć ten film - trzeba.
Boski.
More... after the break!

Mało tu Woody Allena,

a przeciez dla niego między innymi , i przez niego przyjechałam do tego miasta.
To może mały cytacik? Pod którym sie podpiszę...

"Dla Ciebie jestem ateistą. Dla Boga jestem konstruktywną opozycją"

Moja ukochana przyjaciółka dla której nigdy nie mam czasu

albo ona nie ma czasu dla mnie - ma dziś urodziny. Mam przyjaciółkę - to dziwne. Mam przyjaciółkę , która ma męża: jeszcze dziwniejsze. Prawie sie nie widujemy, kolejna schiza. Gdyby nie miała fajnego męża - od razu bym sie z nią ożeniła. Jest piękna i mądra.

Dla was z okazji jej urodzin - piosenka ;P

czwartek, 15 listopada 2007

Referencyjnośc, wariacja, cytat, powtórzenie i w końcu - znowu zapomniałam słowa....

Się pobawię w cytowanie cytatu, bo jestem cytowana pośrednio, gdy cytuję.

Znajomi intelektualiści pastują buty, wygładzają fryzury...

WIECEJ????? TU

Nowy cykl na blogu: "JEGO MATKA RZECZE" !!!!!


No więc JEGO MATKA RZECZE:

"No to się zrobiła pierońska zima. Im bardziej pada śnieg, bimbom, tym bardziej pada śnieg, bimbom, tym bardziej marzną mi paluszki..To jest taka choroba co to marzną paluszki. Potem się te paluszki chirurgicznie obcina na stole operacyjnym za pomocą skalpela i chirurga w miarę sprawnego...Eee niby ładne, tylko spod tego białego śniegu wyziera zielona trawa, różyczki jesienne, zapóźnione malwy świecą pod ścianą czerwienią.. Nie pozbierałam z lenistwa melisy i już nie pozbieram bo nie będzie co. Brak mi słońca. Już może być zimno bo lubię swój płaszcz i rękawiczki i butki. Ale słońca nie ma. A życie wogóle mogłoby być takie piękne. I nie rozumiem czemu nie jest. Nie rozumiem dlaczego życie, które jest krótkie i jedno, nie jest piękne. Nie rozumiem czemu ktoś mi to życie obrzydza. Jakim prawem ktoś obrzydza mi moje jedyne, krótkie życie? Ale za oknem ślicznie. Robię sobie karteczki z aniołkami do Lanckorony. Chyba sobie z psem pójdę w sobotę do Lanckorony na gorącą czekoladę...."