niedziela, 4 listopada 2007

Gans! Gans!


Z kolei dzięki Mateuszowi „Bywalcowi” Halawie udałam się na pierwszą w swoim życiu konferencję socjologiczną. Zobaczyłam nie tylko młodych duńskich nazistów ukrytych w skórze fashionistas ( o pięknym imieniu Rasmus) z balejażem lecz również zobaczyłam Herberta Gansa. Do tej pory kochałam się w niejakim Bumanie. Teraz doszedł Gans – chodzi tu nie o man itself, lecz o to, co reprezentuje. Gans – jakby to powiedzieli u Latkowskiego – rozpierdala jednym pierdolnięciem wszystkich nudnych, campusowych naukowców świata. Taki naukowiec, który oprócz bilblioteki i stołówki widzi też Świat. A nauka przytrafia mu się przy okazji. Czuć to kiedy z wielką elegancją jednym zdaniem i uniesioną brwią (a wygląda jak stary elf...nie mogłam sie oprzeć wizjom Gansa w czapeczce w fabryce prezentów...ufffff!) potrafi rozłożyć na łopatki nudnego przedmówcę z gatunku nieujawnionych prawicowych gogusiów...

Brak komentarzy: