środa, 21 listopada 2007
Bez zakupu typu "popierzyj artistem" przewędeowałąm Chinatown
i to to prawdziwe - ciemne zakamarki, brudne ulice. Nie to turystyczne, które zawsze widać na filmach o NY i które odwiedzają wszyscy.
Ja się naprawdę bałam.
Po raz pierwszy w Nowym Jorku poczułam się źle. Ze nie należę, że nie powinnam, że to nie to, nie moje.
Czyiś teren. A ja mam złą twarz.
Mijały mnie wiekowe chińskie i wietnamskie pary bez zębów, wygoleni nastolatkowie, ludzie bez wieku. Smutni strasznie. Jutro thanksgiving, ale to przeciez nie ich święto - z reszta już sobie wyobrażam mieszkania na Chinatown...
A potem poszłam na Little Italy i już było lepiej. Przypomniałam sobie tylko "Chinkę" Abla Ferrary z kapitalnymi scenami walki.
Swoją drogą - głowna bohaterka była nieźle androgyniczna...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
2 komentarze:
A ja tu tak bez zwiazku, bo mi sie przypomnialo, ze u mnie w miescie jest manhatan. wlasnie tak pisany. i w katowicach tez jest.
manhatan made in china.
i w rabce tez jest manhatan!!!!
Prześlij komentarz