Za stara jestem chyba na takie rzeczy jak koncert reggae.
Pewnie wiecie, że w NY nie można palić w pomieszczeniach, restauracjach, na koncertach etc.
Jednak na koncercie Maisyahu w spotach oświetlających scene było widac głownie dym : dzieciaki w stylu jamaican jarały gandzię praktycznie trzymając lufy koło swoich stóp, zeby ich ochroniarze nie nakryli. Wielka hala po chwili była już gandziowym piekarnikiem, barmani lali potrójne wódki, a dziadki z legendarnego The Weilers są juz tak wyluzowane, że grają jak żółwiki.
A to moja absolutnie ukochana piosenka Matisyahu. Słucham jej na okrągło...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz